Komentarze: 11
Stalem na przystanku z para panczurow. Oboje mieli jakies dobre dwadziescia kilka lat, a mimo to arafatki na szyi, wlosy czerwone, mordy pokolczykowane, buty rozpierdalajace sie. Ona dodatkowo miala wozek, a w wozku malego bachora. On mial za to rower. Kiedy nadjechal autobus, wsiadla tylko ona; jej facet popedalowal sobie za autobusem.
I wszystko byloby pieknie, ekologicznie i antyglobalistycznie, gdyby nie to, ze ten rower kosztowal tyle co pol niezlego samochodu, a wyprodukowany zostal przez jeden z wielkich koncernow.